Czarny Staw, Burda Książki, Robert Ziębiński

Horrory mogą zapewnić znakomitą rozrywkę osobom, które lubią czytać książki i przepadają za dreszczykiem emocji. Pisane przez klasyków gatunku, mogą być niezwykłymi, przerażającymi ale zarazem pięknymi opowieściami. Niektórym wielbicielom gatunku trudno się więc powstrzymać i… zaczynają tworzyć je sami. Tak było w przypadku Roberta Ziębińskiego, którego powieść „Czarny Staw” ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Burda Książki.

Książkę znajdziecie TUTAJ


Robert Ziębiński, fot. Adam Tuchliński

Redakcja: Popularność horrorów potwierdza jedynie, że strach mimo wszystkich złych konotacji bywa uczuciem przyjemnym. Co Pana „kręci w horrorach”? Co sprawia, że nie tylko je Pan czyta i ogląda, ale ostatnio także… pisze?

Robert Ziębiński: Dobre pytanie… Nie wiem. Lubię strukturę opowieści grozy. Oglądam ich całą masę, bo szukam zawsze filmów, które robią w niej jakiś wyłom. I nie myślę tu o takich postmodernistycznych zabawach, jakie pokazał Kevin Williamson, pisząc „Krzyk”. W każdym razie nie tylko. Horror, jak mało który gatunek, opiera się na naszych lękach, traumach i prowadzi nas, odbiorców, przez piekło, po katharsis. Tyle, że tę drogę można przechodzić w różny sposób. Czasami wystarcza jeden drobny element, dla przykładu osadzenie akcji w określonym miejscu, czy odwrócenie ról, żeby ta droga wydawała się niezwykle ciekawa i ożywcza. Poza tym jak nienawidzę matematyki, tak horror jest matematyką w stanie czystym. Wszystko w nim musi być wyliczone tak, żeby działało. W kinie zwroty akcji muszą pojawiać się co około sześć minut, w powieściach – w zależności od objętości – jednak równie często. Horror musi być wyliczony co do strachu, żeby spełnił swoje zadanie - czyli nas przestraszył.

Red.: Podobne pytania już może Panu zadawano, ale pamięta Pan, od czego zaczęło się zamiłowanie do horrorów? To był film, czy książka?

R.Z.: Ha! Film. A konkretnie dwa. „Demony” Lamberto Bavy. Oglądałem je, mając jakieś osiem, dziewięć lat i umierałem z przerażenia, bo na tym filmie potwory wychodziły z kinowego ekranu! Nie miałem pojęcia, czym jest łamanie czwartej ściany, zabawy z narracją itp. Po prostu byłem przerażony, bo bałem się, że wyjdą z telewizora i mnie zjedzą. Od tamtej pory czekam na ten moment, kiedy coś wyjdzie z ekranu i mnie zje.

Red.: Czy Pana zdaniem horror jest typem literatury, który ma jedynie dostarczać czytelnikowi mocnych wrażeń, czy też może coś wnieść do jego życia? A może jest wręcz gatunkiem niedocenianym?

R.Z.: Zależy od tego, czego od horroru oczekujemy. Generalnie jak mówiłem wcześniej – horror to oswajanie lęku i katharsis. Dobry horror zawsze odnosi się do życia. Weźmy dla przykładu taki „Koszmar z ulicy Wiązów”, czyli opowieść o Freddym Kruegerze. W Polsce tego nie wiemy, ale ulica Wiązów w USA to najpopularniejsza nazwa ulicy; jest taka w każdym niemal mieście. Do tego to nazwa ulicy, na której zamordowano prezydenta Kennedy’ego. Jeśli więc zamordowano na niej prezydenta i jest w każdym mieście, to naprawdę może zdarzyć się na niej wszystko. Jeśli dobrze wymyślisz horror, jeśli mądrze go zbudujesz – ludzie w niego uwierzą. Ale bez tej wiarygodności nie ma dobrej opowieści. Horror pod tym względem – jeśli ma działać – wymaga żelaznej dyscypliny. Niestety, wielu twórców o tym zapomina, dlatego też ten gatunek ma taką, a nie inną opinię. Łatwo jest zrobić, czy napisać zły horror. Trudno zrobić tak wybitny, jak choćby „Egzorcysta”.  

Red.: Czy stąd wziął się pomysł i inspiracja do wykorzystania w Pana najnowszej książce, „Czarnym Stawie” motywu lokalnych legend?

R.Z.: Bardzo lubię legendy. Kiedyś nie było Teletubisiów, a babcie opowiadały dzieciom bajki o smoku wawelskim i szewczyku Dratewce. Więc „Czarny Staw” to próba opowiedzenia starych legend tak, aby nie były one tylko ramotką, a opowieścią o współczesnych dzieciakach walczących z dawnym złem. Nawet puenta jest taka sama, jak w prawdziwej legendzie. Zmienia się jedynie sposób opowiadania. Musi, bo zmienili się odbiorcy.

Red.: Pana książka jest książką adresowaną z założenie do młodzieży. Wiemy już jednak, że z przyjemnością czytają ją także dorośli, i to nie ci bardzo młodzi… Jaki jest Pana patent, by pisać tak, że „Czarny Staw” czytają i ci bardziej rozczytani odbiorcy?

R.Z.: Dla mnie modelowym wręcz przykładem na to jak opowiadać tak, żeby dzieci i dorośli oglądali to samo, są filmy „Toy Story” i „Potwory i spółka”. Panowie z Pixara w idealnych proporcjach rozłożyli tam elementy tak, że dzieci dostają swoją opowieść o zabawkach, czy zagubionych potworach, a dorośli wehikuł czasu do wspomnień, czyli masę odniesień do tego, na czym się wychowywali. I tu zastosowałem ten sam patent – historia jest dla dzieciaków, a otoczka z wszystkimi nawiązaniami do filmów i zabaw z lat 80. i 90. – dla dorosłych. Ona nie przeszkadza, nie wadzi dzieciakom, a dorośli mogą się pobawić w wyszukiwanie skojarzeń prowadzących do ich dzieciństwa.

Red.: Czy czytelnicy przekazują Panu teraz swoje lokalne legendy jako inspirację do pisania dalszych części „Czarnego Stawu”?

R.Z.: Napisała do mnie miła dziewczyna, czy mógłbym zrobić taką historię w której złe pojawia się w jej szkole i porywa dyrekcję. Mówię: nie ma sprawy, ale ja do tego nie jestem potrzebny. Wystarczył koronawirus.

Red.: Jednym z popularniejszych cykli powieściowych na świecie była saga o wampirach. Czy nie planuje pan przypadkiem iść w przyszłości w tę stronę? Może to słuszny kierunek w tych niepewnych czasach, gdy nie wiadomo, jakie trendy zapanują na rynku?

R.Z.: Nie! Jestem z zespołu wilkołaków. Jeśli iść w jakąś stronę, to tylko wilkołaki! Swoją drogą planuję, jeśli wszystko się uspokoi na świecie, a zatem i na rynku wydawniczym, jeden tom Czarnego Stawu oprzeć na legendzie o pasie wilkołaka. Ona jest niesamowita. Bardzo prosta, ale bardzo smutna – to historia o młodym chłopaku który zapiął na sobie, wbrew ostrzeżeniom, pas wilkołaka i zamienił się w wilka.

Red.: Dobrze Pan sypia po tych czytanych i oglądanych horrorach? Bo ja jako dziecko, ba, nawet jako nastolatka, miałam w takich chwilach wrażenie, że po drodze z łazienki do pokoju mijam czające się w kątach zmory.

R.Z.: Pamiętam, że kiedy miałem bodajże trzynaście lat i pierwszy raz czytałem „Egzorcystę”, to potem chowałem go pod dwie inne książki i zasypiałem przy zapalonym świetle… Ale ta frajda ze strachu znika wraz z upływem wieku, niestety. Teraz śpię jak dziecko. Żałuję, ale jakoś bardziej od horrorów przerażają mnie prawdzie ludzie. Po zbyt długim przebywaniu z niektórymi osobnikami, miewam regularne koszmary.

Robert Ziębiński - dziennikarz, pisarz. Pracował w „Tygodniku Powszechnym”, „Przekroju”, „Wprost”, „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku”. Autor pierwszej polskiej monografii poświęconej twórczości Stephena Kinga, zatytułowanej „Sprzedawca strachu”. W 2019 roku ukazała się jego druga książka poświęcona twórczości Kinga: „Stephen King. Instrukcja obsługi” – największa tego typu publikacja stworzona przez europejskiego autora. Wielbiciel czarnego kryminału, filmów o zombie i slasherów.

O nas

Wydarzenia kulturalne w Krakowie i Małopolsce – u nas dowiesz się o zbliżających się koncertach, festiwalach czy spektaklach. Sprawdź nasz kalendarz imprez!

Kontakt

kulturowo24@gmail.com
redakcja@kulturowo24.pl

Znajdź nas

Najnowsze