Początki piłkarskich karier wczoraj i dziś. Aż trudno w to uwierzyć, ale w tym roku minęło już ćwierć wieku od zdobycia przez naszych piłkarzy srebrnego medalu Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie. Wówczas to osiągnięcie dawało nadzieję, że to początek nowego, pełnego zwycięstw rozdziału w historii polskiego futbolu. Obecnie wiemy już, że w rzeczywistości sukces ten okazał się być trudnym do powtórzenia.
Dziś, po 25 latach od tamtych wydarzeń, Polska doczekała się wreszcie generacji zawodników pozwalających nam marzyć o kolejnym medalu wielkiej imprezy. My tymczasem wracamy do tych, którzy jako ostatni taki krążek wywalczyli. Jak wspominają olimpijski turniej, oceniają swoją karierę i co chcieliby przekazać dzieciom marzącym o pójściu w ich ślady?
Na początku lat dziewięćdziesiątych członkowie kadry U-23 prowadzonej przez Janusza Wójcika stali się idolami kibiców w całej Polsce. Podczas turnieju olimpijskiego rozgrywanego w Hiszpanii lepsi od biało-czerwonych okazali się wyłącznie gospodarze, którzy dzięki bramce zdobytej w ostatniej minucie spotkania finałowego zwyciężyli 3:2 i tym samym zdołali uniknąć dogrywki. Dogrywki, w której – jak mówią nasi zawodnicy – zdarzyć mogłoby się wszystko. – Tym, co szczególnie utkwiło mi w pamięci z całego turnieju był finał i jego ostatnie minuty. Straciliśmy bramkę tuż przed końcowym gwizdkiem. Trudno co prawda przewidzieć, co by było w dogrywce, ale fakt jest taki, że my już na nią czekaliśmy – wspomina Tomasz Łapiński, który podczas zmagań w Barcelonie był prawdziwą ostoją defensywy biało-czerwonych. W trakcie Igrzysk rozegrał wszystkie 6 meczów, każdy z nich od pierwszej do ostatniej minuty. – Taki finał będzie się jeszcze długo pamiętało. Były bramki, dramaturgia. Potrafiliśmy pozbyć się kompleksów i przeciwstawić Hiszpanom, którzy grali już wtedy w najlepszych klubach Europy. Momentami byliśmy nawet lepsi i nasi rywale też to czuli. Tam, na Igrzyskach, nikt nie był w stanie nas złamać – dodaje Grzegorz Mielcarski, który w Barcelonie zdobył bramkę w spotkaniu grupowym przeciwko Włochom.
Pytani o występ w Barcelonie, nasi reprezentanci równie często co do samego turnieju, wracają myślami do poprzedzających go eliminacji. Po drodze na Igrzyska Polacy pokonali Anglię, Irlandię oraz Turcję. Najwięcej emocji wciąż wzbudza jednak dwumecz z Duńczykami. Po wyjazdowej porażce 0:5, u siebie nasza kadra zremisowała 1:1, co dzięki współczynnikowi liczonych punktów grupowych dało jej upragniony awans. Po 16 latach przerwy, polscy piłkarze znowu szykowali się do występu w olimpijskim turnieju.
W okresie bezpośrednio poprzedzającym rozpoczęcie Igrzysk w Barcelonie, na naszej reprezentacji nie ciążyła żadna presja ze strony kibiców. Sami zawodnicy nie stawiali sobie celów medalowych przed wyjazdem. Jak podkreślają, do Hiszpanii jechali pewni własnych umiejętności, ale bez poczucia, że muszą zająć określone miejsce. Drużyna miała cieszyć się każdym kolejnym meczem. – Oczekiwania były większe w dwumeczu z Danią, żeby w ogóle wejść na Igrzyska. Wtedy była duża presja. Gdy się zakwalifikowaliśmy, stresem było to, aby załapać się do kadry. Na zgrupowaniu było bodaj 30 zawodników, na turniej mogło nas pojechać 20. Ja akurat byłem po półrocznej kontuzji i dla mnie to była duża niewiadoma. Kiedy dowiedziałem się, że jestem w składzie, stres zniknął – opowiada Marcin Jałocha, który podobnie jak Łapiński i siedmiu innych graczy wystąpił w każdym spotkaniu Polski na tamtych Igrzyskach. – Jechaliśmy na fajną imprezę, towarzyszył nam spokój. Każdy mecz przybliżał nas do czegoś, o czym marzyliśmy. Można nas porównać do seniorskiej reprezentacji Danii, która w tym samym roku pojechała na Mistrzostwa Europy w miejsce Jugosławii i nieoczekiwanie wygrała cały turniej. Podobne odczucia ma Marek Bajor, który podczas olimpijskich zmagań pojawił się na boisku trzykrotnie. – Igrzyska to było piękne przeżycie. Gdy dowiedziałem się, że na nie pojadę, to była dla mnie niesamowita sprawa. Ja byłem chłopakiem z małej miejscowości, nie grałem wcześniej w młodzieżowych kadrach i powołanie było dla mnie fantastycznym wyróżnieniem. Dla mnie najważniejsze było to, że będę mógł reprezentować nasz kraj. To był prawdziwy zaszczyt. Same Igrzyska były głównie ciekawostką - sprawdzeniem jak wypadniemy na tle innych drużyn. Sądzę, że żaden z nas przed Igrzyskami nie myślał o tym, że my tam zagramy w finale.
Srebrny medal przywieziony przez piłkarzy z Hiszpanii był dla Polaków dużym szokiem. W kraju trwało szaleństwo, z czego nasza drużyna początkowo nie zdawała sobie sprawy. Na początku lat dziewięćdziesiątych media nie były tak rozwinięte i grając w Barcelonie piłkarze nie mieli świadomości, jak ich postawa jest odbierana w Polsce. Dopiero po powrocie z Igrzysk, świeżo upieczeni bohaterowie poczuli, jak bardzo rozpoznawalni się stali.
Wicemistrzostwo olimpijskie miało być wstępem do walki seniorskiej reprezentacji na kolejnych Mundialach oraz Mistrzostwach Europy. Polacy zdążyli już wtedy zatęsknić za sukcesami na tych imprezach, a ich apetyty były rozbudzone przez medalowe zdobycze z lat 1974 i 1982. Występ kadry olimpijskiej w Barcelonie tylko je dodatkowo rozpalił. – Dzięki występowi na Igrzyskach staliśmy się dużo bardziej doświadczeni, w sensie obycia na międzynarodowej arenie. Tych kilka spotkań pokazało nam, jak bardzo różni się gra w polskiej lidze od tego, co się dzieje na świecie, na dużych imprezach. To było bezcenne doświadczenie. Dla części z nas przełożyło się to na powołanie do pierwszej reprezentacji – mówi Łapiński.
Satysfakcję ze swojej zawodniczej kariery odczuwa każdy z pytanych przez nas piłkarzy kadry olimpijskiej. Zwracają oni uwagę na to, że jako dzieci mieli określone marzenia związane z grą w piłkę. I te marzenia udało im się zrealizować, głównie dzięki ciężkiej pracy. – Całe moje dzieciństwo toczyło się wokół piłki. Od zawsze wiedziałem, że chcę w nią grać. W tamtych czasach sport był właściwie jedyną rozrywką. Dziś na dzieci i młodzież czyha wiele pokus, z którymi trzeba sobie radzić i ich unikać. To wszystko musi być poparte ciężką pracą i chęciami. Ale gdy już zostanie się zawodowym piłkarzem, to może być najlepsze przeżycie. Coś, czego nic nie przebije – mówi Jałocha. Jako były piłkarz, a obecnie trener, stanowi on dla dzieci rozpoczynających swoją futbolową przygodę prawdziwy autorytet. Podobnie jak Marek Bajor, który jeszcze w trakcie kariery zawodniczej wiedział, czym będzie się zajmował po jej zakończeniu. Pierwsze treningi z młodymi adeptami piłki prowadził jeszcze w czasach gry w Igloopolu Dębica, mając wówczas 20 lat. Dzieciom chciałby życzyć przede wszystkim wytrwałości w tym, co robią. – Nie byłem wirtuozem. Miałem kolegów, którzy byli bardziej utalentowani ode mnie i mogli zrobić duże kariery. Ale jednak nie wytrwali w tym wszystkim. Ja, z mniejszymi umiejętnościami, potrafiłem swoim zaangażowaniem i ciężką pracą osiągnąć to, co osiągnąłem. Były momenty trudne, ale dzięki uporowi można realizować swoje marzenia. Życzyłbym, żeby ci młodzi chłopcy się nie poddawali. Żeby walczyli do końca o swoje marzenia. Prowadzący własną akademię piłkarską Grzegorz Mielcarski w pracy z dziećmi stawia przede wszystkim na systematyczność, obowiązkowość i traktowanie zgodne z zasadami fair play. Były napastnik podkreśla także, że nigdy nie zabrania płakać swoim podopiecznym.
– Sam mam ośmioletniego syna i – muszę to powiedzieć – ja się czasami śmieję, że on płacze. Śmieje się z radości, bo pamiętam swój płacz po przegranych meczach i wiem, że taka jest droga. Nie wolno mówić do dziecka, że „nic się nie stało”, skoro on przegrał mecz, ważne dla siebie wydarzenie. Z drugiej strony po wygranych mówimy dziecku, żeby się cieszyło, skakało do góry. Przeginamy w drugą stronę. Każda porażka jest jakimś wydarzeniem. Dziecko ma tylko wiedzieć, że trener jest obok po to, aby takiemu dziecku pomóc. Ja chcę to zrozumieć, że on płacze, bo to przeżył wewnętrznie. Wiem po sobie, że kiedy ja płakałem i ktoś mi mówił, że nic się nie stało, jeszcze gorzej się czułem – dodaje Mielcarski.
Każdy z naszych rozmówców zwraca uwagę na jeszcze jedną ważną rzecz: warunki do uprawiania sportu. W czasach, gdy olimpijczycy z Barcelony dorastali, normą była dla nich codzienna gra w piłkę na asfaltowych boiskach. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych boisk ze sztuczną nawierzchnią w Polsce właściwie nie dało się znaleźć. Dziś realia wyglądają zupełnie inaczej. Młodzi piłkarze i piłkarki mają zapewnioną doskonałą bazę do trenowania, ubrani są w firmową odzież i w zdecydowanej większości nie mają najmniejszego problemu z dojazdem na zajęcia. Do tego dochodzą wszelkie inicjatywy, które mają za zadanie dodatkowo zachęcić dzieci do uprawiania sportu. Flagowym przykładem takiej inicjatywy jest organizowany przez Polski Związek Piłki Nożnej turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, który najlepszym daje szansę zagrania w finale na murawie stadionu PGE Narodowego. Co roku uczestniczy w nim kilkaset tysięcy chłopców i dziewczynek z całej Polski, którzy w trakcie rozgrywek są bacznie obserwowani, a najlepsi i najbardziej wytrwali trafiają następnie do reprezentacji Polski różnych kategorii wiekowych. Taką drogę przebyli już m.in. Arkadiusz Milik, Piotr Zieliński oraz Bartosz Bereszyński. – Warunki kiedyś a dziś to jest niebo a ziemia. Wiele osób nie uwierzyłoby mi, że w młodości zdarzały nam się treningi na boisku żużlowym. Nie mieliśmy wielkich warunków, był problem z boiskami. Nie mówiąc już o sztucznej murawie. Teraz dzieci mogą na takich trenować. Jeśli chodzi o bazę, było znacznie gorzej niż obecnie. Podobnie sprzętowo. Dzisiaj patrzę i jestem pełen podziwu, że każdy zawodnik ma inne obuwie. Obecnie zawodnicy mają tylko trenować. Zawodnicy przychodzą, pobierają sprzęt, a po treningu go rzucają. Dziś robimy wszystko, aby dzieci nie narzekały – opowiada Bajor. Doskonale wie, o czym mówi, ponieważ na co dzień pracuje przy drugim zespole Lecha Poznań, który słynie z bardzo efektywnego szkolenia młodzieży.
Rozwój bazy determinuje także zmianę w podejściu do treningu piłkarzy. Kiedyś podstawą były bardzo ciężkie obozy, w trakcie których biegając po górach budowano siłę. Obecnie większość trenerów jako kluczowe wskazuje przygotowanie techniczno-taktyczne. Trzeba przyznać, że tego typu elementy znacznie łatwiej rozwijać na równej jak bilardowy stół murawie niż na wspomnianym wcześniej żużlu.
Codzienna praca z wykorzystaniem stale rozwijającej się w Polsce infrastruktury oraz dokładna obserwacja młodych adeptów futbolu podczas treningów i zawodów dają nadzieję na to, że w przyszłości nasz kraj doczeka się sukcesu na miarę olimpijskiego srebra, które od 25 lat pozostaje ostatnim drużynowym krążkiem wywalczonym przez Polskę w trakcie letnich Igrzysk Olimpijskich. Eksperci podkreślają, że dziś prawdopodobieństwo przeoczenia piłkarskiego talentu jest dużo mniejsze niż jeszcze kilkanaście lat temu. Zdolnych i pracowitych zawodników można wypatrzeć zarówno w futbolowych akademiach, jak i podczas turniejów, gdzie tych dzieci pojawia się coraz więcej.
Dla dobra naszej piłki pomóc w piłkarskim rozwoju dzieci i młodzieży starają się także członkowie srebrnej drużyny z 1992 roku. Część z nich, jak Bajor, Jałocha czy Mielcarski podjęła się pracy szkoleniowej. Inni, którzy pozostali przy sporcie często proszeni są o udzielanie porad młodym piłkarzom. W historii polskiej piłki podopieczni Wójcika zapisali się na stałe. Najwyższy czas jednak, aby kolejne pokolenia dopisały swój rozdział do tej historii i dały polskim fanom kolejną okazję do wielkiej radości.